Poniedziałek, 8:00
*Jacek*
Siedziałem w pokoju odpraw. Czekając na panią komendant, rozmyślałem nad swoim życiem. Wczoraj Ola i Michał wręczyli mi i Zosi zaproszenie na ślub. Trochę to dziwne, że tak się z tym spieszą, ale może chcą po prostu wziąć ślub zanim urodzi się dziecko... Moje rozmyślania przerwało wejście pani komendant, po której na pierwszy rzut oka było widać, że ma bardzo dobry humor i nic nie jest w stanie go zepsuć.
W pracy spędziłem osiem godzin i był to wyjątkowo nudny dzień. Tuż po 16 opuściłem miejsce pracy. Zosia skończyła dziś wcześniej, więc pewnie jest teraz w domu. Wsiadłem do auta i ruszyłem trasą, którą przemierzam prawie codziennie, w kierunku naszego mieszkania. W pewnej chwili zauważyłem siedzącego na chodniku chłopca. Widać było, że coś mu się stało, dlatego bez zastanowienia zatrzymałem auto. Od razu zorientowałem się, że ma mocno zdarte kolano, a z rany ciągle sączyła się krew. Wyjąłem z bagażnika apteczkę i kucnąłem obok chłopca.
- Co się stało? - zapytałem i przystąpiłem do opatrywania rany.
- Przewróciłem się na rowerze... - odparł chłopak.
Rzeczywiście, tuż obok leżał czarny rower.
- Ile masz lat?
- Trzynaście... - z bólu zaciskał zęby.
Delikatnie zawinąłem ranę bandażem, kończąc opatrunek.
- Jak masz na imię? - uśmiechnąłem się, dodając chłopcu otuchy.
- Marek - powiedział.
- Ja jestem Jacek - przedstawiłem się. - Myślę, że dobrze będzie, jeśli pojedziemy do szpitala.
- Przecież nic mi nie jest - oświadczył.
- Lepiej by było, gdyby lekarz to potwierdził - nalegałem.
- Nie... Muszę wracać do domu... - próbował wstać.
- To może chociaż cię odwiozę? - zaproponowałem.
Trzynastolatek spojrzał na mnie podejrzliwie. Z uśmiechem pokręciłem głową.
- Chcę ci tylko pomóc - podałem mu rękę, aby łatwiej mu było wstać. Chłopiec podniósł się z ziemi.
- Dziękuję - powiedział, spoglądając mi w oczy. Uśmiechnąłem się, a następnie pomogłem mu wsiąść do samochodu.
- A rower? - zaśmiał się Marek.
Wziąłem rower i włożyłem do bagażnika, po czym wsiadłem za kierownicę.
- Zapnij pas - powiedziałem z uśmiechem i odpaliłem silnik. Chłopak natychmiast spełnił moją prośbę.
- To gdzie mieszkasz?
- Sportowa 16/4.
Spojrzałem na niego z ogromnym zdziwieniem w oczach, kiedy usłyszałem adres Oli. Tak, Oli Wysockiej.
- Coś nie tak? - zapytał Marek, gdy zauważył, że dziwnie na niego patrzę.
- Nie... - uśmiechnąłem się. - Jesteś synem Michała... - urwałem, gdyż zapomniałem jego nazwisko.
- Zna pan mojego tatę? - zapytał.
- Tak... To znaczy... - zastanowiłem się chwilę. - Jestem policjantem i pracuję z Olą.
- Serio? - spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się do niego.
Kilkanaście minut później zaparkowałem samochód pod blokiem Oli. Wyjąłem rower i postawiłem pod blokiem, zabezpieczając go linką z tulejami. Następnie odprowadziłem Marka pod drzwi. Nacisnąłem dzwonek, a chwilę później moim oczom ukazała się Ola.
- Cześć - przywitałem się.
- Cześć - spojrzała na nas ze zdziwienie. - Marek? Gdzie ty byłeś? Martwiliśmy się. Co ci się stało? - zasypała chłopca pytaniami.
- Spokojnie - uśmiechnąłem się. - Znalazłem go jak wracałem do domu. Miał mały wypadek, ale jest cały - uspokoiłem ją.
- Dzięki, że się nim zająłeś...
- Nie ma sprawy - znowu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Może wejdziesz na herbatkę? - zapytała i również się uśmiechnęła.
- Nie, będę już leciał.
Pożegnałem się z Olą i Markiem, po czym wróciłem do auta i ruszyłem w stronę domu. Na miejsce dotarłem kilka minut po 18.
- Hej - powitała mnie Zosia. - Co tak późno?
Usiadłem przy stole. Zosia podała mi obiad, a ja opowiedziałem jej o dzisiejszych wydarzeniach.