czwartek, 11 stycznia 2018

12 III

*Jacek*
Siedziałem w kuchni przy oknie z kubkiem gorącej herbaty, wypatrując na ulicy Zosi, która już powinna wrócić do domu. Minuty strasznie mi się dłużyły. Z niecierpliwością spoglądałem na zegarek. Gdzie ona jest? Miała być już dwie godziny temu! Może coś się stało? Może miała wypadek? Nie, obym nie miał racji.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer ukochanej. Jeden sygnał, drugi...
- Cześć Jacuś - usłyszałem jej słodki głos.
- Co się z tobą dzieje? Miałaś być dwie godziny temu!
- Oj nie denerwuj się. Zajechałam do galerii, zakupy mnie pochłonęły - zaśmiała się. - Nie uwierzysz, ile cudownych rzeczy wyszukałam. Zresztą, pokażę ci wszystko w domu! Papa, buziaczki!
- Pa...
No nieźle! Ja tu się martwię, a ona szaleje na zakupach... Ach te kobiety...
Dobra, trzeba się w końcu ruszyć i przygotować coś do jedzenia. Zajrzałem do lodówki, po czym stwierdziłem, że z takich składników mogę jedynie wyczarować jakąś pożywną sałatkę. Zabrałem się do pracy.
Gdy posiłek był już gotowy, nakryłem do stołu. Zaraz potem usłyszałem, że ktoś wszedł do środka. To oczywiście była Zosia.


- Cześć Jacku - powiedziała z uśmiechem.
- Hej - odpowiedziałem. - Zrobiłem coś do jedzenia.
Udaliśmy się do kuchni i zasiedliśmy do stołu. Jedliśmy w ciszy wpatrując się sobie w oczy. W mojej głowie znów pojawiła się myśl, czy to już czas, by oświadczyć się Zosi. Myśl ta dręczyła mnie przez cały wieczór i razem z nią położyłem się spać.
Następnego ranka obudził mnie zapach naleśników i świeżo parzonej kawy. Wstałem i podążając za unoszącą się wonią, dotarłem do kuchni. Tam zastałem krzątającą się między meblami Zosię. Podśpiewywała sobie jakąś melodię, a na jej ustach gościł promienny uśmiech.
- Co ty taka wesoła? - zapytałem obejmując ją z tyłu i całując w szyję.
- Tak jakoś... A co, nie wolno? - zaśmiała się jeszcze bardziej.
- Wolno, wolno... A nawet trzeba - dodałem, całując ją ponownie.
Dobry nastrój Zosi zasugerował mi, że to dobry moment, by nasze życie wskoczyło na kolejny level. Aby nie tracić czasu, postanowiłem, że po śniadaniu wybiorę się do jubilera i zaplanuję na wieczór małą uroczystość. Jak postanowiłem tak zrobiłem.
Zbliżała się 11, kiedy dotarłem do sklepu, w którym zamierzałem znaleźć małe cudo dla mojej wybranki. Dopiero widząc tak wiele ślicznych pierścionków, zdałem sobie sprawę, że wybranie tego jedynego, nie jest takie proste. Po długich zastanowieniach i konsultacji ze sprzedawcą, dokonałem zakupu i pożegnawszy się z niewysokim mężczyzną, opuściłem budynek. Spojrzałem na zegarek. Była już prawie 13. Jak ten czas szybko leci - pomyślałem, wsiadając do auta. Następnym celem były zakupy. Dzisiejsza kolacja musi być wyjątkowa i wszystko musi odbyć się idealnie, zgodnie z planem.
Gdy w moim koszyku znalazły się wszystkie pożądane produkty, podszedłem do kasy. Zapłaciwszy za zakupy, odpuściłem sklep i wsiadłem do auta. Kilkanaście minut później dotarłem do domu.
- Kochanie! - krzyknąłem, przekraczając próg, by upewnić się, że Zosi nie ma w środku.
Spojrzałem na zegarek. O 17 kończy pracę, więc przd 18 powinna wrócić. Czas zabrać się do pracy. Postanowiłem zacząć od przygotowania zimnych przekąsek. Rozpakowałem zakupy i wstawiłem wino do lodówki. Zrobienie posiłku zajęło mi niewiele ponad pół godziny. Teraz sprzątanie! Nie lubię sprzątać, ale nie mam problemów z utrzymywaniem porządku, więc w naszym mieszkaniu panuje raczej porządek. Jednak na taką okazję trzeba się bardziej postarać. Zabrałem się do pracy. Gdy skończyłem, zbliżała się już siedemnasta. Nakryłem do stołu i poszedłem się przebrać. Do garniturowych spodniu ubrałem błękitną koszulę. Sięgnąłem po perfumy. Po chwili zapach rozniósł się w powietrzu. Ponownie spojrzałem na zegarek. Było 15 po siedemnastej. Wróciłem do salonu. Od stołu do drzwi wejściowych usypałem ścieżkę z płatków róż. Na koniec zapaliłem świeczki i sprawdziłem, czy przypadkiem nie zgubiłem pierścionka. To by była wtopa! Na szczęście czerwone pudełeczko wraz z zawartością było na swoim miejscu. Teraz zostało tylko oczekiwanie na moją księżniczkę.
Gdy usłyszałem brzęk klucza w drzwiach, spojrzałem na zegarek, nerwowo podrywając się z miejsca. 17:49.
- Jacek?! - usłyszałem jej zaskoczony głos. Stanąłem przed stołem, zaraz moim oczom ukazała się sylwetka Zosi.
- Co to za okazja? - zapytała podchodząc do mnie.
- Bardzo ważna okazja... - złapałem ją za ręce. - Kochanie, wiesz, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak szalonej i... szalenie uroczej kobiety jak ty. Chcę być z tobą do końca życia - klęknąłem, wynajmując pierścionek. - Wyjedziesz za mnie? - zapytałem patrząc jej w oczy...


***
No i co teraz?! Co odpowie Zosia?!
Piszcie w komentarzach :D
Pozdrawiamy!

wtorek, 2 stycznia 2018

11 III

*Ola*
Po tym jak Marek został zabrany przez swoją matkę do Stanów, Jacek zaproponował mi, bym znów zamieszkała z nim i Zosią. Nie zgodziłam się, gdyż nie chciałam zaburzać ich wspólnego życia. Za kilka miesięcy urodzę dziecko. Nikt nie zna mojej tajemnicy i lepiej żeby nie wyszła ona na światło dzienne. Mogłaby ona zniszczyć, zepsuć relacje między parą, która wygląda na zakochaną. Nie chcę tego. Nie chciałabym budować swojego szczęścia na nieszczęściu innych osób. Zresztą... nie wiem, czy ujawniając tę tajemnicę byłabym szczęśliwsza.


Poniedziałek:
Budzik obudził mnie o 6 rano. Niechętnie wstałam i udałam się pod prysznic. Po krótkim orzeźwieniu zjadłam lekkie śniadanie, ubrałam czarne jeansy i granatową bluzę, i byłam już gotowa do wyjścia. Opuściłam mieszkanie, by po chwili znaleźć się w samochodzie i ruszyć w stronę cmentarza. Brakowało mi Michała i brakowało mi Marka...  Ale obu już straciłam! Straciłam na zawsze! Michał nie żyje, a Marek... Przecież musi być ze swoją matką, to oczywiste. Jednak czy musiała zabierać go tak daleko? Wywiozła go, zabrała mi na zawsze!
Siadłam na ławce przy czarnym, kamiennym pomniku. Spojrzałam na złote, wyryte na tabliczce litery, które informowały, kto spoczywa w tym miejscu... Pogłaskałam prawą ręką swój zaokrąglony brzuszek, jednocześnie czując spływającą po policzku łzę.
- Przepraszam cię... - szepnęłam ocierając przezroczystą kropelkę. - Przepraszam, że nie powiedziałam ci prawdy. Teraz już jest za późno... Nie muszę nic mówić, bo sam znasz już prawdę. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Wykonałam znak krzyża na piersi, po czym zapaliłam znicz. Jeszcze raz spojrzałam ze smutkiem z złoty napis i oddaliłam się w kierunku cmentarnej bramy. Siedząc znów w aucie, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie miałam z kim porozmawiać, nie miałam nikogo bliskiego... Odpaliłam silnik i opuściłam parking. Przez ponad godzinę krążyłam po mieście, gdy do moich wspomnień wróciła twarz miłej blondynki. Zjechałam na pobocze. Sięgnęłam po komórkę. Nieodebrane połączenie - Jacek... Nie, nie chcę z nim teraz rozmawiać. Odnalazłam w kontaktach numer Moniki Kownackiej. Na chwilę się zawahałam, jednak kliknęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszałam ciepły, wesoły głos.
- Cześć Ola! - Słysząc radość w jej głosie, również na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Cześć, co u ciebie?
- Wszystko w porządku. Tak się cieszę, że dzwonisz... Miło cię znów słyszeć!
- Jeśli masz czas... może mogłabym do ciebie teraz podjechać?
- Oczywiście, czekam niecierpliwie.
Kilkanaście minut później dotarłam pod dom Moniki. Wyszła na zewnątrz, gdy tylko zobaczyła, że już jestem. Powitała mnie z ogromną euforią. Udałyśmy się do salonu, gdzie siedział Franek. Humor błyskawicznie mi się poprawił, widząc tę wesołą buźkę chłopca, który kiedyś jeździł na wózku, teraz bez większych problemów może samodzielnie się poruszać. Pobawiliśmy się trochę, Monika z entuzjazmem powiadała o zmianach jakie nastąpiły w ich życiu. Było cudownie spędzać chwile słuchając jej opowieści, jednak przyszła kolej na mnie, a ta historia nie była szczęśliwa. Mimo wszystko zebrałam myśli i powiedziałam blondynce wszystko jak na spowiedzi. Wyznałam wszystkie swoje sekrety.

***
Moi drodzy, 
oto kolejny rozdział naszego opowiadania. 
Od ostatniego minęło sporo czasu, jednak mam nadzieję, że jeszcze nie zapomnieliście o naszych bohaterach. Zaczął się nowy rok, więc jako noworoczne postanowienie powinnyśmy obrać częstsze wstawianie rozdziałów. Miejmy nadzieję, że uda się w nim wytrwać! Trzymajcie za nas kciuki, a MY obiecujemy, że się nie poddamy bez walki. 
Co do naszych bohaterów... - Jak myślicie, jakie sekrety może skrywać Ola?
Piszcie w komentarzach, co o tym wszystkim sądzicie. 
Pozdrawiamy! :*



wtorek, 26 grudnia 2017

Miniaturka Bożenarodzeniowa

Jejku to już drugie święta spędzone tutaj z Wami! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że dzięki pomocy Molly udało mi się wrócić na bloga i nie został on zawieszony.
A teraz czas na to co wszyscy czekają. Nie, nie na pierwszą gwiazdkę... na miniaturkę <3
-------------------------------------------------------------
*Jacek*
Pewnego dnia spacerowałem ulicami słonecznego Wrocławia zajadając kebaba... oczywiście wegetariańskiego bo jak by inaczej! Od 2 lat jestem wege. Odkąd przez wakacje pracowałem w sklepie mięsnym i widziałem, ile ludzi jada to mięso i co się z nim robi, aby wyglądało na świeże kilka dni dłużej, jakoś tak wyszło, że przestałem jeść mięso. Z czasem przyszły problemy zdrowotne, ale kto by się przejmował.
Ale wracając do teraźniejszości... Przełykając ostatni kawałek wege kebaba, ujrzałem kartkę na słupie o treści " Grupa AW (Anonimowi Wegetarianie) zaczyna swoją działalność! Masz dosyć jedzenia samych sałatek i imitacji mięsa tylko dlatego, aby znowu nie odwiedzić szpitala? Chcesz coś ze sobą zrobić, ale nie wiesz do końca jak? Chcesz w końcu zacząć żyć? Tak?!? W takim razie widzimy się już w czwartek w centrum kultury i bionauki. Zadzwoń i zapisz się już dziś! Telefon: xxx xxx xxx "
Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem. Po chwili już byłem umówiony na pierwsze spotkanie. Cieszyłem się, ponieważ mimo iż odżywiam się zdrowo, czegoś mi brakuje. Co prawie dwa miesiące robię badania krwi, ponieważ mam niedobór żelaza, białych krwinek oraz często mdleję. Lekarz kazał mi odstawić moją "warzywną dietę", ale ja nie potrafię. Ostatnio nawet wybrałem się, aby zakupić coś do jedzenia - jakąś pierś z kurczaka czy kiełbasę, jednak gdy tylko wszedłem do sklepu i dostał się do mnie zapach mięsa, wybiegłem ze sklepu aż się kurzyło. Dlaczego tak się dzieję? Nie wiem! Ale wiem, że z pomocą AW dam radę pozbyć się tego paskudztwa.

2 dni później:
- Witam na pierwszym tegorocznym spotkaniu grupy AW. Cieszę się że podjęliście decyzje o wyjściu z tej przypadłości. Wiem, że wielu z was ma problemy z wieloma chorobami....
Po kolejnych dwóch godzinach wyszedłem z tego pomieszczenia pełnego wariatów. Owszem wiem, że również nim jestem, ale jakoś nie specjalnie wierzę, że to się zmieni. Co było na spotkaniu? Nie wiem, nie słuchałem. Byłem ciągle wpatrzony w wysoką, szczupłą brunetkę siedzącą na przeciwko mnie i dającą przykład, że wyszła z wegetarianizmu. Była śliczna! Jej przepiękne błękitne jak morze czy ocean oczy spoglądały na mnie od czasu do czasu, gdy opowiadała jak to dwa lata temu prawie otarła się o śmierć, gdyż jej poziom witaminy A spadł do krytycznego poziomu. Opowiadała, przez co przeszła, a było tego sporo. Gdy tylko wyszedłem z budynku AW pokierowałem się na przystanek. Pech chciał, że zasłabłem, upadłem, uderzając głową o ławkę.

*Szpital*
- Hallo, haloo Panie Jacku! - usłyszałem głos jakiegoś człowieka. Powoli otworzyłem oczy, lecz natychmiast je zamknąłem, zostając oślepiony światłem. Nie wiedziałem, jak się tutaj znalazłem, ale wiem, że na pewno nie jestem w swoim mieszkaniu ani na przystanku. Wiedziałem jedynie, że strasznie boli mnie głowa. Natychmiast się za nią złapałem wyczuwając materiał na mojej głowie.
- Spokojnie, zaraz podamy Panu jakieś leki przeciwbólowe. Niestety głowa będzie bolała jeszcze jakiś czas.
- Co się stało?-zapytałem, ponieważ nie wiedziałem albo nie pamiętałem, sam już nie wiem, co się wydarzyło.
- Miał pan wypadek. Trochę to z pana winy. Przyjechał pan do nas z raną na głowie, po zrobieniu tomografii okazało się że ma pan krwiaka. Jednak to nie wszystko... Gdyby pan do nas nie przyjechał mogło by się to strasznie skończyć, bo żelazo w organizmie jest na krytycznym poziomie.
- Rozumiem... - patrzyłem na lekarza.

Po kilku chwilach ból odrobinę stawał się mniejszy. Postanowiłem zawiadomić AW, że nie będzie mnie na kilku spotkaniach z powodu niedyspozycji. Członkowie grupy dopytywali, co takiego się stało, więc zmuszony byłem opowiedzieć im swoją przygodę. Wspólnie stwierdzili, że nie mogę być teraz sam i ktoś z nich przyjdzie mnie odwiedzić.
Minęły może dwie godziny. Leżałem na szpitalnym łóżku i próbowałem zasnąć, gdy do sali weszła wysoka brunetka. Tak! Właśnie ta, na którą gapiłem się przez całe zebranie AW.
- Cześć - uśmiechnęła się uprzejmie. - Jak się czujesz?
- Nie najgorzej - odwzajemniłem uśmiech.
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz... Mam na imię Ola.
- Jacek... - podałem jej rękę. Gdy trzymałem jej drobną rękę kiedy do pomieszczenia weszła starsza pani w białym kitlu. "No tak akurat teraz! Świetnie!"
- Ooo widzę, że Pana Jacka w końcu ktoś odwiedził, tyle razy się panem zajmowałam, a nigdy nie spotkałam kogoś obok łóżka - spojrzałem ukradkiem na Olę. Była cała czerwona, ale muszę powiedzieć. że rumieńce dodają jej uroku. Zresztą cała jest śliczna.
- Także, Panie Jacku, może Pan wyjść już ze szpitala, lecz proszę się odżywiać tak jak kazaliśmy już wiele wizyt temu. Wiem, że to nie jest proste , jednak proszę spróbować. Dla zdrowia warto! Przepiszę jeszcze kilka recept i mam nadzieję, że szybko się nie zobaczymy. - Gdy wychodziła, spojrzała jeszcze na Olę, która całą tą rozmowę milczała, po czym zamknęła za sobą szczelnie drzwi.

*Mieszkanie Jacka* *3 godziny później*
- Olu, ale nie musiałaś tutaj ze mną przychodzić, zakupy też mógł bym sam zrobić - powiedziałem. zabierając od niej siatki i niosąc je do przestronnej kuchni.
- Powiedziałam przecież. że chętnie je zrobię i Ci pomogę! Musisz odpoczywać, a teraz idź usiądź na kanapę. Ja zrobię posiłek - wygoniła mnie z kuchni , a sama natychmiast zabrała się za robienie tego, co postanowiła. Nie miałem wyjścia musiałem się usunąć z jej drogi.
- Ola..., na pewno wszystko w porządku? Czuję ,że pachnie, ale coś długo tam siedzisz - krzyczę zaniepokojony tym, że przez 45 minutach ani na chwilę nie zobaczyłem Oli.
- Tak, tak! Już nakładam - słyszę jej głos, a potem widzę, jak wchodzi z dwoma talerzami. Spoglądam na nie i mało co nie wybiegam do łazienki. Na obiad przyrządziła mi zapiekaną kiełbasę z ziemniakami i surówką. Kiełbasę! Rozumiecie?!?
Z talerza wybrałem surówkę oraz ziemniaki, zaś kiełbasę nie zaszczyciłem nawet ukradkowym spojrzeniem, tak samo jak Olę. Wiedziała, że na sam widok kiełbasy mam mdłości, a jednak przygotowała ją!
- JACEK! To tylko kiełbasa no już otwieraj usta! Dalej, dalej! Nie będę czekała! - spoglądam na Olę, a ona stoi nade mną z kiełbasą na widelcu i wymachuje nią przed moim nosem. Niestety udaje jej się mnie przechytrzyć i jakiś cudem ten posiłek ląduje w mojej jamie ustnej. Jestem dżentelmenem, więc nie wypada mi tego wypluć. Z trudem przełykam kawałek mięsa...

*2 lata później* *Ola*
Idę właśnie na spotkanie z Jackiem. Mamy randkę! Tak! Jesteśmy z jackiem razem! Od kiedy Jacek zaczął z moją pomocą jeść mięso, czuje się o wiele lepiej. Już nie ma problemów z sercem i niedoborami witamin.
Wchodząc do restauracji rozglądam się za moim chłopakiem, a gdy w końcu go zauważam, podbiegłam i witam gorącym pocałunkiem. Po zamówieniu posiłków i skonsumowaniu ich, kelner przyniósł mi niewielki czerwony torcik w kształcie serca z którego wystawał pierścionek.
Jacek po chwili uklęknął na jedno kolano i zaczął swoją piękną przemowę...

*Jacek*
- Olu, wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. Nigdy nie kochałem tak mocno nikogo jak teraz kocham Ciebie. Dlatego też chcę wziąć z tobą ślub, wychować dzieci i zestarzeć się. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie? - czekałem na odpowiedz Oli. Spodziewałem się, że od razu odpowie "tak", jednak tak się nie stało... Zastanawia się... Nadal się zastanawia. Nie wiem, ile czasu już minęło, ale nadal się zastanawia! Czy odpowie mi "tak"? A możne jednak powie "nie"...

Ta dam! Mamy miniaturkę z otwartym zakończeniem. Piszcie w komentarzach ,jak waszym zdaniem zakończyć się mogła ta historia!

W drugi dzień świąt chciałabym wam złożyć najszczersze życzenia: zdrowia, szczęścia i pomyślności, a w nadchodzącym roku 2018 wielu zmian i radości.

Chciała bym wam też przypomnieć o bardzo ważnej sprawie! To znaczy o POWSTANIU WIELKOPOLSKIM! Jedynym wygranym powstaniu i wiele znaczącym dla Polaków. Poznaniacy nie bali się walczyć o wolność i po wielu mękach, między innymi germanizacji, wywalczyli sobie swobodę i kraj, który tak kochali - POLSKĘ! Dlatego w dniu wybuchu powstania (27 Grudnia) chociaż na chwilę pomyślmy o tych, którzy w tej krwawej bitwie walczyli. Mam ma myśli całą Polskę nie tylko Wielkopolan! Pamiętajmy i nie bójmy się być PATRIOTAMI!

Pozdrawiamy:
Princess-s i Molly 

poniedziałek, 20 listopada 2017

2 lata Bloga

Kochani,dzisiaj świętujemy urodziny owego bloga. Dokładnie 20 października 2015 roku pojawił sie pierwszy wpis o nazwie "Nowy kolega". Dzisiaj blog ma już 2 lata I caluteńki miesiąc!
Pamiętam jak dziś początki. Jak to mówią początki nie zawsze bywają łatwe. Tak I w moim przypadku nie były najłatwiejsze. Chociaż weny nie brakowało, to brakło zapału do pisania. Na początku czytały mnie 3 osoby. Potem zaczęło was przybywać. Wyświetlenia rosły z dnia na dzień. Dzisiaj blog ma już 140 tysięcy wyświetleń oraz 8 obserwatorów.  Może dla niektórych to mało ale dla mnie jest to wielki wyczyn.
W tym miejscu chciała bym podziękować każdemu kto dawał mi pomysły,wspierał I poprostu był.
Najbardziej chciała bym podziękować:
Gosi! Kochana byłaś ze mną od początku,gdy mój blog dopiero raczkował. Wspierałaś,radziłaś... zawsze byłaś gdy tego potrzebowałam. Do tej pory zastanawiam sie jak to sie stało że dwie takie wariatki mogą sie dogadywać.
Justynie! Za to że dzięki tobie uwierzyłam w siebie. Pokazałaś mi że w źyciu nie tylko ważna jest nauka. Chociaż często sie kłucimy ja wiem że mnie uwielbiasz :*
Karolinie! No co tu dużo mówić to dzieki jej blogowi założyłam tego bloga! Nie wywyższałaś sie chociaż mogłaś bo początkujący bloger to zawsze ktoś do wyżycia. Ty taka nie byłaś.
No I wreście Marzenie która jest tutaj moim dobrym duszkiem,wspiera,pomaga pisać opowiadania,bez niej dawno zawiesiła bym bloga. Ona mi na to nie pozwala wkładając coraz wiecej serca w niego.
Maryla! Tobie też dziękuje że jesteś I dajesz mI siły.
Ale wam wszystkim tutaj nie wymienionym również dziękuje! Bez was nie było by tego bloga. Owszem pisze go ja,ale to wy go czytacie I jesteście ze mną! Dziękuje

Chciałabym także przeprosić za nieobecność ale druga LO wymaga poświęceń. Moge wam obiecać że nie zostawie go,nie zawiesze ani nie oddam! Będę z wami!
Rozdziały nadrobie w Święta oraz Ferie. Oczywiście w Świeta miniaturka!

Jeszcze raz dziękuje!
Wasza
Princess-s

czwartek, 28 września 2017

10 III

Następny dzień
*Jacek*
Wczoraj z rana Ola postanowiła wrócić do swojego mieszkania. Zabrała rzeczy, po czym wyszła. Wieczorem dzwoniłem do niej, lecz nie odbierała. Martwiłem się o nią i swoimi obawami podzieliłem się z Zosią. Ustaliliśmy, że pojadę do niej, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.


Tak więc po około czterdziestu minutach drogi, dotarłem na miejsce. Zaparkowałem auto pod blokiem, a następnie udałem się do środka. Nacisnąłem biały przycisk dzwonka do drzwi. Cisza. Powtórzyłem czynność, ale nadal nikt nie otwierał. Położyłem dłoń na klamce i pociągnąłem ją w dół. Drzwi były otwarte. Dziwne... Powoli i ostrożnie wszedłem do środka. Od razu zauważyłem porozrzucane rzeczy i pootwierane szafki. Jakby ktoś czegoś tu szukał. Pomyślałem, że ktoś się tu włamał i co gorsze zrobił coś Oli. Może nawet ją porwał?
Nie, jednak nie. Ola leżała w salonie na kanapie. W ubraniu, okryta brązowym, miękkim kocem. Kucnąłem obok i delikatnie pogłaskałem ją po głowie. Ona powoli obróciła się, a moim oczom ukazały się czerwone, spuchnięte od płaczu oczy. 
- Ola? Co się stał? Wszystko w porządku? 
- Nic nie jest w porządku - odrzekła.
- Jak to? Co tu się stało? Ktoś się włamał? - zapytałem, jednak ona tylko przecząco pokręciła głową. - Więc o c chodzi? Wczoraj wyglądałaś zupełnie inaczej. Mówiłaś, że musisz zająć się Markiem, że cię potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek.
- Widocznie się myliłam.
- Nie... Wcale się nie myliłaś. Gdzie on teraz jest?
- Jest ze swoją matką. Zabrała mi go rozumiesz? Zabrała i wywiozła do Ameryki.
- Jak to? Kiedy?
- Wczoraj spakowali wszystkie rzeczy. O szóstej mieli samolot - spojrzałem na zegarek: 7:53. Już dawno polecieli.
Po policzku Oli spłynęła łza. Potem druga, trzecia. Potem kolejna i kolejna... Objąłem ją i mocno do siebie przytuliłem. Było mi jej żal. Najpierw straciła męża, a teraz Marka. Dlaczego życie jest dla niej takie okrutne? W głowie szukałem słów pocieszenia, ale wszystkie były banalne. Jakim argumentem miałem ją uspokoić i przekonać, że ma jeszcze po co żyć?
Siedzieliśmy tak kilka długich minut. Głowa Oli spoczywała na mojej klatce piersiowej. Powoli zaczęła się uspokajać, słuchając bicia mojego serca.


***
Witajcie Kochani!
Po dość długiej nieobecności wracamy do Was z nowym rozdziałem.
Rozdział krótki, ale niestety przez szkołę i obowiązki nie mamy zbyt wiele czasu 
na pisanie :( 
Następny rozdział pojawi się w najbliższym możliwym czasie.
Mamy nadzieję, że nas zrozumiecie i będziecie wytrwale czekać na next :D
Zachęcamy do komentowania!
Pozdrawiamy <3
10 kom= opowiadanie szybciej 

sobota, 9 września 2017

9 III

3 dni później
*Ola*
-Olka, zjedz chociaż trochę - mówi Zosia z kuchni, spoglądając w moją stronę.
-Ile razy ja mam ci powtarzać, że nie chce, chcę być tam, gdzie Michał... - Krzyknęłam wybiegając z salonu do "mojego" pokoju. Aktualnie pomieszkuję u Jacka i Zosi, ponieważ jak to uznali "chcą mieć mnie na oku".
Zamknęłam drzwi szczelnie - na klucz, po czym pozwoliłam łzom spokojnie spływać po twarzy. Jedna za drugą kapały na pościel, która mokra zmieniała kolor z błękitu na ciemny granat. Cieszyłam się, iż matka Marka tak szybko przyjechała z USA. Ja nie byłabym w stanie się nim zająć. Za bardzo przypominałby mi o Michale.
Po chwil usłyszałam melodyjny głos mojego byłego partnera, Jacka.
-Olka, nie wygłupiaj się, posłuchaj Zośki i coś zjedz! Jeśli nie dla siebie to dla cząstki Michała, którą nosisz pod sercem - pogłaskałam brzuch. Właśnie, cząstki Michała... Gdyby on tylko wiedział jaka jest prawda.
-Ola, odezwij się albo wyważę drzwi - Jacek się już niecierpliwił.
-Tak, Tak! Żyje! Nie pocięłam się, nie połknęłam proszków i nie zamierzam skoczyć z mostu! -Postanowiłam wysłuchać rady znajomych i zjeść chociaż odrobinę przygotowanego przez Zosie obiadu.
Wychodząc z pokoju, otarłam resztki tuszu, które znalazły się na moich policzkach poprzez wypłakane hektolitry łez. Pokierowałam się do jadalni, tam ujrzałam na stole moją ulubioną zapiekankę. Tylko skąd Zosia znała przepis? Ach no tak rok temu sama uczyłam Jacka ją przyrządzać.
Od niechcenia zjadłam odrobinę, po czym znowu zamknęłam się w swoim pokoju. Jutro miał odbyć się pogrzeb, dlatego też przyszykowałam ubiór, po czym oparłam się o ścianę i zjechałam w dół na podłogę. Przeglądałam wspólne zdjęcia z Michałem oraz gładziłam swój widocznie zaokrąglony już brzuszek. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
*Ranek*
Obudziłam się dosyć wcześnie, ponieważ mała postanowiła urządzić sobie mecz piłkarski. Po chwili zorientowałam się, że leże na łóżku a nie tam gdzie zasnęłam, no ale cóż... Jacek pewnie musiał mnie przenieść. Delikatnie wstałam, ubrałam przyszykowane już żałobne ubranie, po czym pokierowałam się do kuchni. Pierwszy raz od śmierci Michała odczuwałam głód i potrzebę jedzenia. Stałam przy lodówce zastanawiając się, co przyrządzić. Postanowiłam postawić na omlety, tosty i smażony boczek. Gdy wszystko było gotowe jak na zawołanie gospodarze mieszkania się zeszli, wiec zjadłam posiłek w większym gronie.
Gdy posprzątaliśmy po posiłku wszyscy trzej wyruszyliśmy na cmentarz. Pogoda jakby odczuwała moje cierpienie i również płakała. Ubrana cała na czarno osłaniałam się przed deszczem również czarną parasolką. Pomimo to moja twarz i tak była mokra. Mokra od łez. Nienawidzę pogrzebów. Kolejny raz w moim krótki życiu stoję pochylona nad trumną osoby, którą kochałam całym sercem. Nie wiedziałam, ile tym razem zajmie mi pogodzenie się ze stratą Michała. Czy w ogóle kiedykolwiek się z tym pogodzę?
Po pogrzebie Jacek i Zosia zabrali mnie z powrotem do siebie. Widok zasypywanej trumny całkowicie mnie dobił. Płakałam głośno i przez całą drogę do domu nie mogłam się uspokoić. Gdy tylko znalazłam się w mieszkaniu, od razu udałam się do "swojego" pokoju. Położyłam się na łóżku, a niedługo potem zasnęłam.
Obudziłam się następnego ranka około godziny ósmej. Pierwszą moją myślą tego dnia był Marek. Przecież mu też jest ciężko, w końcu stracił ojca. Wiem jak to jest stracić rodzica, więc wiedziałam co on teraz może czuć. Zrozumiałam, że nie mogę go tak zostawić. Muszę go wspierać...
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż i udałam się do kuchni, gdzie Zosia i Jacek w ciszy spożywali śniadanie. Kiedy weszłam do pomieszczenia, oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Chyba nie spodziewali się, że w ogóle dzisiaj wstanę.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie... Skądże? - odparł Jacek.
- Jak się czujesz? - zapytała Zosia.
- Lepiej - powiedziałam. - Znacznie lepiej - uśmiechnęłam się delikatnie, a oni patrzyli na mnie z jeszcze większym zdziwieniem. - Spakowałam już swoje rzeczy. Nie będę wam już siedzieć na głowie.
- Ale wcale nam nie przeszkadzasz - powiedział Jacek spoglądając na swoją dziewczynę.
- Mimo wszystko będę już lecieć.
- Może chociaż zjesz z nami śniadanie? - zaproponowała Zosia.
- Zrobię zakupy i zjem już u siebie. To mi dobrze zrobi - odrzekłam. - Dziękuję wam za wszystko - uśmiechnęłam się i opuściłam mieszkanie.
Tak jak powiedziałam, zrobiłam zakupy, po czym udałam się do swojego mieszkania. Tam zjadłam śniadanie, po którym udałam się piętro wyżej, gdzie znajdowało się mieszkanie Michała. Kliknęłam dzwonek do drzwi, a po chwili moim oczom ukazała się niewysoka, szczupła blondynka.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała matka Marka, uśmiechając się smutno.
- Tak? - zdziwiłam się.
- Tak - odparła wpuszczając mnie do środka.
W mieszkaniu było małe zamieszanie. Na podłodze stało kilka dużych i kilka mniejszych pudełek. Rzeczy z szafek i półek były pozbierane, zdjęcia pochowane. W salonie na kanapie siedział skulony i smutny Marek. W oczach miał łzy. Usiadłam obok niego i delikatnie go przytuliłam.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęłam mu do ucha, lecz on wybuchł płaczem.
- Nic nie będzie dobrze - krzyknął i uciekł do innego pokoju. Spojrzałam za nim ze smutkiem.
- Co zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi rzeczami? - zapytałam.
- To co niepotrzebne wyrzucę - odparła. - A resztę zabieram... do Ameryki.
- Jak to?
- Dziś wieczorem wyjeżdżam... razem z Markiem.
- Słucham? Nie możesz go tak po prostu zabrać!
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Mogę - oznajmiła spokojnie. - Jestem jego matką.
Byłam w szoku. Poczułam, że już nie mam dla kogo żyć. W jednej chwili zawalił się cały mój świat.


***
Jak potoczą się dalsze losy Oli? Czy uda jej 
się zatrzymać Marka? - Tego dowiecie się w następnych rozdziałach :D
Serdecznie zachęcamy do pozostawienia po sobie śladu 
w postaci komentarza, ponieważ to bardzo motywuje nas 
do pisania kolejnych opowiadań. 

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

8 III

*Jacek*
Kierowałem się właśnie w stronę kościoła, w którym miał odbyć się ślub Oli oraz Michała. Gdy z Zosią dotarliśmy pod wskazany adres oraz znaleźliśmy miejsce, aby zostawić nasze "cztery kółka", pokierowałem się do drzwi pasażera i pomogłem mojej partnerce wysiąść. Kiedy ona tylko to zrobiła złączyłem nasze ręce i pokierowaliśmy się w miejsce, gdzie już większa cześć gości oczekiwała na pojawienie się najważniejszych dzisiaj ludzi. Przytuliłem Zosię i szepnąłem jej do ucha:
- Już niedługo to na nas wszyscy będą czekać - po czym przygryzłem płatek jej ucha. Ta zachichotała tylko i pociągnęła mnie w stronę kościoła, w którym wszyscy szukali odpowiednich miejsc.

5 godzin później:
Tańczyliśmy właśnie z Zosią na parkiecie już 6 piosenkę z rzędu. Nie ukrywam powoli zaczynało brakować mi siły, jednak moja partnerka najwyraźniej dopiero się rozkręca. Na szczęście po chwili na salę wjechał tort i wróciliśmy na swoje miejsca. Dziwiło mnie jednak to, iż Michał wygląda na takiego przygaszonego, ale uspokajałem siebie myślą, że Ola wymęczyła go na parkiecie. Jednak to co stało się w chwili, gdy kroili tort przeszło moje oczekiwania. Michał bezwładnie osunął się na ziemię. Po chwilo kiedy dotarło do mnie, co się dzieję, odezwałem się do Zosi:
- Kochanie, zajmij się Olą, uspokój ją, zabierz jak najdalej. Ja wszystkim się zajmę.
Na szczęście Zosia z moją prośbą poradziła sobie doskonale. Widziałem kątem oka, że w tym zadaniu pomogła jej Emilka, ponieważ Olka długo nie chciała zostawić męża samego. Ja jednak wiedziałem, że Michał ma chore serce i prawdopodobnie będzie trzeba go reanimować. Bałem się, że Ola może nie dać rady być spokojna i może poronić.
Sprawdziłem oddech mężczyzny, ale nic nie wyczułem. Szybko przystąpiłem do reanimacji. Kiedy chodzi o życie człowieka, nic innego się dla mnie nie liczy. Reanimowałem go już kilka długich minut i powoli zaczynałem tracić siły, ale nie poddawałem się. Kolejne minuty strasznie mi się dłużyły, jednak w końcu przyjechało pogotowie. Ratownicy przejęli Michała z moich rąk. Przyglądałem się wszystkim zabiegom, które na nim wykonywali. Wiedziałem, że nie jest dobrze. Rozejrzałem się po sali. W kącie dostrzegłem zapłakaną Olę, przytulającą Marka. Obok nich stała Zosia i Emilka.
Wzrokiem wróciłem do ratowników. Odkładali sprzęt. Jeden z nich odwrócił się do mnie i pokręcił głową.
- Przykro mi - powiedział.
Zasłoniłem twarz dłońmi. To już koniec. Michał odszedł z tego świata. Nie chcę nawet sobie wyobrażać tego, co teraz czuje Ola, czy też Marek.
Czarny jak smoła worek otulił ciało pana młodego. Za plecami usłyszałem przeraźliwy krzyk Oli. Kątem oka widziałem jak próbuje wyrwać się Emilce i przybiec tu jak najprędzej. Marek siedział pod ścianą ze spuszczoną głową, a twarz ukrywał w dłoniach. To był naprawdę przykry widok...