3 dni później
*Ola*
-Olka, zjedz chociaż trochę - mówi Zosia z kuchni, spoglądając w moją stronę.
-Ile razy ja mam ci powtarzać, że nie chce, chcę być tam, gdzie Michał... - Krzyknęłam wybiegając z salonu do "mojego" pokoju. Aktualnie pomieszkuję u Jacka i Zosi, ponieważ jak to uznali "chcą mieć mnie na oku".
Zamknęłam drzwi szczelnie - na klucz, po czym pozwoliłam łzom spokojnie spływać po twarzy. Jedna za drugą kapały na pościel, która mokra zmieniała kolor z błękitu na ciemny granat. Cieszyłam się, iż matka Marka tak szybko przyjechała z USA. Ja nie byłabym w stanie się nim zająć. Za bardzo przypominałby mi o Michale.
Po chwil usłyszałam melodyjny głos mojego byłego partnera, Jacka.
-Olka, nie wygłupiaj się, posłuchaj Zośki i coś zjedz! Jeśli nie dla siebie to dla cząstki Michała, którą nosisz pod sercem - pogłaskałam brzuch. Właśnie, cząstki Michała... Gdyby on tylko wiedział jaka jest prawda.
-Ola, odezwij się albo wyważę drzwi - Jacek się już niecierpliwił.
-Tak, Tak! Żyje! Nie pocięłam się, nie połknęłam proszków i nie zamierzam skoczyć z mostu! -Postanowiłam wysłuchać rady znajomych i zjeść chociaż odrobinę przygotowanego przez Zosie obiadu.
Wychodząc z pokoju, otarłam resztki tuszu, które znalazły się na moich policzkach poprzez wypłakane hektolitry łez. Pokierowałam się do jadalni, tam ujrzałam na stole moją ulubioną zapiekankę. Tylko skąd Zosia znała przepis? Ach no tak rok temu sama uczyłam Jacka ją przyrządzać.
Od niechcenia zjadłam odrobinę, po czym znowu zamknęłam się w swoim pokoju. Jutro miał odbyć się pogrzeb, dlatego też przyszykowałam ubiór, po czym oparłam się o ścianę i zjechałam w dół na podłogę. Przeglądałam wspólne zdjęcia z Michałem oraz gładziłam swój widocznie zaokrąglony już brzuszek. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
*Ola*
-Olka, zjedz chociaż trochę - mówi Zosia z kuchni, spoglądając w moją stronę.
-Ile razy ja mam ci powtarzać, że nie chce, chcę być tam, gdzie Michał... - Krzyknęłam wybiegając z salonu do "mojego" pokoju. Aktualnie pomieszkuję u Jacka i Zosi, ponieważ jak to uznali "chcą mieć mnie na oku".
Zamknęłam drzwi szczelnie - na klucz, po czym pozwoliłam łzom spokojnie spływać po twarzy. Jedna za drugą kapały na pościel, która mokra zmieniała kolor z błękitu na ciemny granat. Cieszyłam się, iż matka Marka tak szybko przyjechała z USA. Ja nie byłabym w stanie się nim zająć. Za bardzo przypominałby mi o Michale.
Po chwil usłyszałam melodyjny głos mojego byłego partnera, Jacka.
-Olka, nie wygłupiaj się, posłuchaj Zośki i coś zjedz! Jeśli nie dla siebie to dla cząstki Michała, którą nosisz pod sercem - pogłaskałam brzuch. Właśnie, cząstki Michała... Gdyby on tylko wiedział jaka jest prawda.
-Ola, odezwij się albo wyważę drzwi - Jacek się już niecierpliwił.
-Tak, Tak! Żyje! Nie pocięłam się, nie połknęłam proszków i nie zamierzam skoczyć z mostu! -Postanowiłam wysłuchać rady znajomych i zjeść chociaż odrobinę przygotowanego przez Zosie obiadu.
Wychodząc z pokoju, otarłam resztki tuszu, które znalazły się na moich policzkach poprzez wypłakane hektolitry łez. Pokierowałam się do jadalni, tam ujrzałam na stole moją ulubioną zapiekankę. Tylko skąd Zosia znała przepis? Ach no tak rok temu sama uczyłam Jacka ją przyrządzać.
Od niechcenia zjadłam odrobinę, po czym znowu zamknęłam się w swoim pokoju. Jutro miał odbyć się pogrzeb, dlatego też przyszykowałam ubiór, po czym oparłam się o ścianę i zjechałam w dół na podłogę. Przeglądałam wspólne zdjęcia z Michałem oraz gładziłam swój widocznie zaokrąglony już brzuszek. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
*Ranek*
Obudziłam się dosyć wcześnie, ponieważ mała postanowiła urządzić sobie mecz piłkarski. Po chwili zorientowałam się, że leże na łóżku a nie tam gdzie zasnęłam, no ale cóż... Jacek pewnie musiał mnie przenieść. Delikatnie wstałam, ubrałam przyszykowane już żałobne ubranie, po czym pokierowałam się do kuchni. Pierwszy raz od śmierci Michała odczuwałam głód i potrzebę jedzenia. Stałam przy lodówce zastanawiając się, co przyrządzić. Postanowiłam postawić na omlety, tosty i smażony boczek. Gdy wszystko było gotowe jak na zawołanie gospodarze mieszkania się zeszli, wiec zjadłam posiłek w większym gronie.
Gdy posprzątaliśmy po posiłku wszyscy trzej wyruszyliśmy na cmentarz. Pogoda jakby odczuwała moje cierpienie i również płakała. Ubrana cała na czarno osłaniałam się przed deszczem również czarną parasolką. Pomimo to moja twarz i tak była mokra. Mokra od łez. Nienawidzę pogrzebów. Kolejny raz w moim krótki życiu stoję pochylona nad trumną osoby, którą kochałam całym sercem. Nie wiedziałam, ile tym razem zajmie mi pogodzenie się ze stratą Michała. Czy w ogóle kiedykolwiek się z tym pogodzę?
Po pogrzebie Jacek i Zosia zabrali mnie z powrotem do siebie. Widok zasypywanej trumny całkowicie mnie dobił. Płakałam głośno i przez całą drogę do domu nie mogłam się uspokoić. Gdy tylko znalazłam się w mieszkaniu, od razu udałam się do "swojego" pokoju. Położyłam się na łóżku, a niedługo potem zasnęłam.
Obudziłam się następnego ranka około godziny ósmej. Pierwszą moją myślą tego dnia był Marek. Przecież mu też jest ciężko, w końcu stracił ojca. Wiem jak to jest stracić rodzica, więc wiedziałam co on teraz może czuć. Zrozumiałam, że nie mogę go tak zostawić. Muszę go wspierać...
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż i udałam się do kuchni, gdzie Zosia i Jacek w ciszy spożywali śniadanie. Kiedy weszłam do pomieszczenia, oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Chyba nie spodziewali się, że w ogóle dzisiaj wstanę.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie... Skądże? - odparł Jacek.
- Jak się czujesz? - zapytała Zosia.
- Lepiej - powiedziałam. - Znacznie lepiej - uśmiechnęłam się delikatnie, a oni patrzyli na mnie z jeszcze większym zdziwieniem. - Spakowałam już swoje rzeczy. Nie będę wam już siedzieć na głowie.
- Ale wcale nam nie przeszkadzasz - powiedział Jacek spoglądając na swoją dziewczynę.
- Mimo wszystko będę już lecieć.
- Może chociaż zjesz z nami śniadanie? - zaproponowała Zosia.
- Zrobię zakupy i zjem już u siebie. To mi dobrze zrobi - odrzekłam. - Dziękuję wam za wszystko - uśmiechnęłam się i opuściłam mieszkanie.
Tak jak powiedziałam, zrobiłam zakupy, po czym udałam się do swojego mieszkania. Tam zjadłam śniadanie, po którym udałam się piętro wyżej, gdzie znajdowało się mieszkanie Michała. Kliknęłam dzwonek do drzwi, a po chwili moim oczom ukazała się niewysoka, szczupła blondynka.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała matka Marka, uśmiechając się smutno.
- Tak? - zdziwiłam się.
- Tak - odparła wpuszczając mnie do środka.
W mieszkaniu było małe zamieszanie. Na podłodze stało kilka dużych i kilka mniejszych pudełek. Rzeczy z szafek i półek były pozbierane, zdjęcia pochowane. W salonie na kanapie siedział skulony i smutny Marek. W oczach miał łzy. Usiadłam obok niego i delikatnie go przytuliłam.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęłam mu do ucha, lecz on wybuchł płaczem.
- Nic nie będzie dobrze - krzyknął i uciekł do innego pokoju. Spojrzałam za nim ze smutkiem.
- Co zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi rzeczami? - zapytałam.
- To co niepotrzebne wyrzucę - odparła. - A resztę zabieram... do Ameryki.
- Jak to?
- Dziś wieczorem wyjeżdżam... razem z Markiem.
- Słucham? Nie możesz go tak po prostu zabrać!
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Mogę - oznajmiła spokojnie. - Jestem jego matką.
Byłam w szoku. Poczułam, że już nie mam dla kogo żyć. W jednej chwili zawalił się cały mój świat.
Obudziłam się dosyć wcześnie, ponieważ mała postanowiła urządzić sobie mecz piłkarski. Po chwili zorientowałam się, że leże na łóżku a nie tam gdzie zasnęłam, no ale cóż... Jacek pewnie musiał mnie przenieść. Delikatnie wstałam, ubrałam przyszykowane już żałobne ubranie, po czym pokierowałam się do kuchni. Pierwszy raz od śmierci Michała odczuwałam głód i potrzebę jedzenia. Stałam przy lodówce zastanawiając się, co przyrządzić. Postanowiłam postawić na omlety, tosty i smażony boczek. Gdy wszystko było gotowe jak na zawołanie gospodarze mieszkania się zeszli, wiec zjadłam posiłek w większym gronie.
Gdy posprzątaliśmy po posiłku wszyscy trzej wyruszyliśmy na cmentarz. Pogoda jakby odczuwała moje cierpienie i również płakała. Ubrana cała na czarno osłaniałam się przed deszczem również czarną parasolką. Pomimo to moja twarz i tak była mokra. Mokra od łez. Nienawidzę pogrzebów. Kolejny raz w moim krótki życiu stoję pochylona nad trumną osoby, którą kochałam całym sercem. Nie wiedziałam, ile tym razem zajmie mi pogodzenie się ze stratą Michała. Czy w ogóle kiedykolwiek się z tym pogodzę?
Po pogrzebie Jacek i Zosia zabrali mnie z powrotem do siebie. Widok zasypywanej trumny całkowicie mnie dobił. Płakałam głośno i przez całą drogę do domu nie mogłam się uspokoić. Gdy tylko znalazłam się w mieszkaniu, od razu udałam się do "swojego" pokoju. Położyłam się na łóżku, a niedługo potem zasnęłam.
Obudziłam się następnego ranka około godziny ósmej. Pierwszą moją myślą tego dnia był Marek. Przecież mu też jest ciężko, w końcu stracił ojca. Wiem jak to jest stracić rodzica, więc wiedziałam co on teraz może czuć. Zrozumiałam, że nie mogę go tak zostawić. Muszę go wspierać...
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż i udałam się do kuchni, gdzie Zosia i Jacek w ciszy spożywali śniadanie. Kiedy weszłam do pomieszczenia, oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Chyba nie spodziewali się, że w ogóle dzisiaj wstanę.
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie... Skądże? - odparł Jacek.
- Jak się czujesz? - zapytała Zosia.
- Lepiej - powiedziałam. - Znacznie lepiej - uśmiechnęłam się delikatnie, a oni patrzyli na mnie z jeszcze większym zdziwieniem. - Spakowałam już swoje rzeczy. Nie będę wam już siedzieć na głowie.
- Ale wcale nam nie przeszkadzasz - powiedział Jacek spoglądając na swoją dziewczynę.
- Mimo wszystko będę już lecieć.
- Może chociaż zjesz z nami śniadanie? - zaproponowała Zosia.
- Zrobię zakupy i zjem już u siebie. To mi dobrze zrobi - odrzekłam. - Dziękuję wam za wszystko - uśmiechnęłam się i opuściłam mieszkanie.
Tak jak powiedziałam, zrobiłam zakupy, po czym udałam się do swojego mieszkania. Tam zjadłam śniadanie, po którym udałam się piętro wyżej, gdzie znajdowało się mieszkanie Michała. Kliknęłam dzwonek do drzwi, a po chwili moim oczom ukazała się niewysoka, szczupła blondynka.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała matka Marka, uśmiechając się smutno.
- Tak? - zdziwiłam się.
- Tak - odparła wpuszczając mnie do środka.
W mieszkaniu było małe zamieszanie. Na podłodze stało kilka dużych i kilka mniejszych pudełek. Rzeczy z szafek i półek były pozbierane, zdjęcia pochowane. W salonie na kanapie siedział skulony i smutny Marek. W oczach miał łzy. Usiadłam obok niego i delikatnie go przytuliłam.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęłam mu do ucha, lecz on wybuchł płaczem.
- Nic nie będzie dobrze - krzyknął i uciekł do innego pokoju. Spojrzałam za nim ze smutkiem.
- Co zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi rzeczami? - zapytałam.
- To co niepotrzebne wyrzucę - odparła. - A resztę zabieram... do Ameryki.
- Jak to?
- Dziś wieczorem wyjeżdżam... razem z Markiem.
- Słucham? Nie możesz go tak po prostu zabrać!
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Mogę - oznajmiła spokojnie. - Jestem jego matką.
Byłam w szoku. Poczułam, że już nie mam dla kogo żyć. W jednej chwili zawalił się cały mój świat.
***
Jak potoczą się dalsze losy Oli? Czy uda jej
się zatrzymać Marka? - Tego dowiecie się w następnych rozdziałach :D
Serdecznie zachęcamy do pozostawienia po sobie śladu
w postaci komentarza, ponieważ to bardzo motywuje nas
do pisania kolejnych opowiadań.
Opko super. Mimo tego co mówiłaś mam nadzieję, że połączysz jeszcze Olę i Jacka :-(
OdpowiedzUsuńCo do marka to nie wiem... Co prawda Ola jest dla niego bliska ale z drugiej jest jego matka... Ma prawo go zabrać.
Z niecierpliwością czekam na next
Pozdrawiam
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, ale bardzo przykry :/ Szkoda mi jednak w tym wszystkim najbardziej Marka chociaż Ola znowu musiała ucierpieć co jest też smutne, Czekam na szybki next :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Wiki